poniedziałek, 14 lipca 2008

"Once"

Once (2006):
  • b. nisko-budżetowy musical (tylko 2 kamery ręczne)
  • prawie jak reality show (w formule)?
  • piosenki w większości kameralnie zaaranżowane (grane jak na żywo), bo głównie "aktorzy" to ich autorzy i wykonawcy
  • wg mnie najlepsza When Your Mind's Made Up przypominająca mi Radiohead, zwłaszcza wokalizą a la Thom Yorke (i zaraz po niej w filmie piosenka z aranżacją na zabawkowym Casio - całkiem Radiohead)
  • ale Oscar'a dostała Falling Slowly - prostsza, a do takich chyba trudniej mi się przekonać (tak jak było z All the Same)
  • film zupełnie na drugim biegunie Moulin Rouge! (2001) - które lubię - i Chicago (2002) - którego nie lubię
  • zupełnie nie potrafię go odnieść do South Park: Bigger Longer & Uncut (1999) - który uwielbiam
  • historia nijak się zaczyna i nijak kończy, bo to tylko epizod, jak wskazuje tytuł

piątek, 4 lipca 2008

Jasne Błękitne Okna

Od kiedy usłyszałam o projekcie Lindy, film ten pojawił się na mojej prywatnej liście filmów, które zobaczyć trzeba.
Mój problem z kinem polskim polega na tym, że go po prostu nie lubię (patrz intro, żaden ze mnie krytyk, zwykły fan X muzy). Doceniam jego wartość, ale niechętnie sięgam z własnej i nieprzymuszonej woli po rodzime tytuły. Często "odrabiam zadanie domowe", bo przecież żeby czegoś nie lubić, trzeba tego próbować.
Ten tytuł jednak intrygował mnie od początku. Minęło jednak sporo czasu zanim go w końcu obejrzałam. Najczęściej z tak oczekiwanymi obrazami, jest jak z rybą maślaną :)

Jasne Błękitne Okna - film zrobiony jest perfekcyjnie.Techniczna strona bez zarzutu. W końcu Polacy są w tym najlepsi. Wystarczy dotrwać do napisów końcowych:) Totalnie zmienia się odbiór Bogusia Lindy - dotąd biegającego po planie z bronią, pieszcząc swe kobiety słowami "stara dupa".
Oklaski dla Beaty Kawki i młodych aktorek. Plejada gwiazd drugoplanowych wypadła świetnie. Reszta (czytaj Brodzik) trochę drewniana.

Sam film hmmm...wart obejrzenia. Scenariusz świetny. Historia prosta i pokazana sprytnie, by każdy odnalazł coś dla siebie. Może czasem zbyt bajkowa...lekko podana. Jednak to dobra przeciwwaga dla tego realizmu, obrzydlistwa, smrodu, gwałtów, przemocy, tony wódy i amfy...które uderzają z ekranu, bo to jedyny obecnie sposób na zwabienie do kina.

Muzyka Waglewskiego i Nosowskiej to strzał w dziesiątkę....nie trzeba multiinstrumentalnego hałasu...


Polecam.

środa, 2 lipca 2008

briefly speaking...

... najgorsze, że odmóżdżacze i ogłupiacze są następstwem - paradoksalnie - rozwoju naszej cywilizacji.....

acha....weszłam od razu w temat (hehe)....no tak...to ja Magda K. (wszelkie podobieństwa osób i seriali są przypadkowe i niezamierzone:P

i żaden tam ze mnie krytyk filmowy, raczej statystyczny polak, lubiący "kino".
Na razie - opowiem co nieco o filmach które oglądam....tak na bieżąco...z czasem forma tych postów sama się wykształci...

No bo jeśli miałabym zachęcić ( tudzież zniechęcić) kogoś do poznania np. historii kina...to musielibyśmy zacząć lekcje od początku...
Magiczny rok 1888 i
Roundhay Garden Scene.
Jak jednak znam życie to skończy się komentarzem "co to za film - nawet nie zdążyłem popcornu zjeść"...taaaa... w końcu 120 lat kinematografii, tęgie mózgi, genialni twórcy, jedna z najprężniejszych gałęzi przemysłu, ogromne pieniądze....a wszystko sprowadza się chrupania popcornu....
Z drugiej jednak strony, entuzjaści prażonej kukurydzy powiedzą, że ich rarytas to historia 5000 lat!!! ciężko z tymi zerami dyskutować...ale jednak można, bowiem historia tych ziarenek zaprowadzi nas wprost do Nowego Meksyku i nad Río Bravo del Norte....

ha! Rio Bravo...hmmm...John Wayne...

(żeby było tak po dzisiejszemu tj w pakiecie) więc tu: nr 2 Pewnego razu na dzikim zachodzie...spaghetti western i Sergio Leone!!! sama nie wiem co mnie zapędziło w ten kozi róg, ale żeby jakoś wybrnąć, to skoczę na nr 3 (który btw zdecydowanie jest nr 1) High Noon...a stąd już krok do tego co misie lubią najbardziej tj. polityka buahahah...w końcu Gary Cooper zachęcał z plakatu do wyborów z czasach Solidarności „W samo południe.....” :P

...i tak mogłabym długo – czego notabene się obawiam – dlatego tu kończę, a w następnym poście postaram utrzymać się w temacie :P

P.S. a na obronę Sergio L. powiem tylko „Dawno temu w Ameryce” i Robert De Niro...najdziwniejsze, że ten film nie odniósł sukcesu w USA (ci Amerykanie)....

"What Happens in Vegas"

Zaczynam od mało istotnego filmu, bo nie chcę dużo pisać. W zasadzie, to chcę zmotywować Magdę, która się bardziej interesuje filmem, ogląda ich 20/tydzień i nic z tego dla Bartosza nie zostaje. A przecież on będzie musiał nadgonić 80 lat kinematografii, a nie 50. Zwłaszcza, że liczba nowości/rok raczej nie maleje.
W samych USA robi się teraz prawie 600 filmów rocznie (pierwsza tabelka na str. 5). Załóżmy, że 10% z nich jest warte obejrzenia - to i tak trzeba zobaczyć 1 film/tydzień, a to - wbrew pozorom - dużo. A kiedy klasyki?
A nawet jak będzie kiedy, to które?
No i po to ten przewodnik :) (zakładając, że ma się podobne gusta z członkiem rodziny, niż z przeciętnym krytykiem - choć to chwiejne założenie)

No to What Happens in Vegas (2008):
  • śmialiśmy się z Agą, pomimo, że był to humor sytuacyjny najniższych lotów (np. scena "napaści" w podwójnie wynajętym pokoju) - zawsze działa
  • 0 złudzeń i 0 zaskoczenia co do happy endu
  • niektóre gagi na granicy dobrego smaku, ale ta wiecznie się przesuwa...
  • trochę lepiej niż Dude, Where's My Car? (2000), trochę gorzej niż There's Something About Mary (1998) - z resztą chyba wszystkie filmy z Diaz są lepsze od tych z Kutcher'em... (sprawdzam) a nie, właśnie mi się przypomniał bardzo podobny film z nim: Just Married (2003) - całkiem zapomniałem, ale teraz jak sobie przypominam, to JM pamiętam jako dużo lepszą komedię... podobnie z Guess Who (2005)... czyli komedie romantyczne z Kutcher'em: chronologicznie - coraz słabsze... a, i The Butterfly Effect (2004) też jako ciekawostkę (choć nie komedię) polecam... - tyle filmografii Kutcher'a :)
  • generalnie: średnia komedia typu "odmóżdżacz", żeby odreagować - a tego mi było trzeba :)